środa, 2 marca 2016

"Our clans blood will non stop forever..." cz.2

[Hizaki]
Wpadłem w panikę trzymając Kamijo w ramionach i próbując go ocucić. Jednak bez skutku. Rozejrzałem się po parkingu jednak nie było tu nawet żywej duszy. Popatrzyłem ponownie na śnieżnobiałą twarz ukochanego i pogłaskałem go po policzku. Zmusiłem swoje ciało do współpracy i już po dosłownie kilkunastu sekundach się opanowałem. Zacząłem przypominać sobie jakieś podstawy pierwszej pomocy. Krwawił. I to dość obficie. Szybko zdjąłem bolerko które miałem na ramionach, rozerwałem jego koszule w okolicach miejsca w którym krwawił i przycisnąłem do niego bolerko, nie mając nic lepszego. Uciskałem ranę jedną ręką , a drugą wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem po ambulans.
Ratownicy nie robili problemu jeśli chodziło o pojechanie z nimi karetką do szpitala. Po drodze Kamijo się ocknął.  Był strasznie słaby i popatrzył na mnie nieprzytomnie. Złapałem go mocno za rękę starając się mu dodać otuchy. Patrzyłem na niego z troską mówiąc cicho, że wszystko będzie w porządku i że go kocham. Ponownie stracił przytomność. Niedługo później znaleźliśmy się w szpitalu. Yuujiego od razu zabrali na sale operacyjną. Siedziałem przed salą i czekałem zdenerwowany. Gdybyśmy nigdzie nie wychodzili to nic by się mu nie stało. Teraz byśmy siedzieli w domu, w moim pokoju, na moim łóżku i Kamijo by się nic nie stało! A przy okazji domu. Powinienem poinformować zespół o… O tym co się stało… Tak, wspaniale. Naprawdę udana randka. Wyciągnąłem telefon i przejrzałem kontakty, wahając się do kogo zadzwonić. Po chwili jednak zdecydowałem się na numer Teru. Po dwóch sygnałach po drugiej stronie odezwał się głos przyjaciela
- Czemu was tak długo nie ma Hizaki? – Zapytał Teru. W tle słyszałem jakiś głos ale nie mogłem go rozpoznać.
- On… My… Kamijo…. – Zacząłem nieskładnie. Wziąłem głęboki wdech  - Gdy mieliśmy wracać do domu ktoś dźgnął Kamijo nożem na parkingu. Teraz go kroją w szpitalu… Znaczy, zszywają. – Powiedziałem i westchnąłem ciężko, a po moich policzkach pociekły łzy na samo wspomnienie tego co się wydarzyło. Po drugiej stronie usłyszałem jak coś spada i zaraz po tym ktoś przeklął.
- Co?! – Krzyknął Teru w słuchawkę, na tyle głośno że musiałem ją odsunąć od ucha. – W którym szpitalu? Potrzebujesz czegoś Hizaki? Wezmę jakieś rzeczy dla niego i do was jadę. – Powiedział. Podałem mu adres i się rozłączyłem. Niedługo  potem na horyzoncie pojawił się Teru z torbą i szybko do mnie podleciał przytulając mnie i pocieszając. Po godzinie z sali wyszedł lekarz i oznajmił że z Kamijo jest już w porządku, ale do jutra nie można go odwiedzać. Kamień spadł mi z serca. Poprosiłem lekarza by dał torbę mojemu ukochanemu, a Teru zabrał mnie do domu.
Z samego rana pojechałem do szpitala w obawie że mój chłopak się obudzi, a mnie przy nim nie będzie. Tak więc przesiedziałem cały ranek przy jego łóżku. Koło południa obudził się, gwałtownie zrywając co nie było najlepszym pomysłem bo prawie zerwał sobie szwy i od razu znów upadł na łóżko jęcząc z bólu. Przytuliłem go i pocałowałem czule.
- Tak się bałem… - Powiedziałem cicho i praktycznie położyłem się na łóżku obok niego, byle by być najbliżej ukochanego.
- Już w porządku – Pogłaskał mnie po włosach przytulając mocniej – Mnie tak szybko się nie zabije – Posłał mi szeroki uśmiech. Taki piękny… Uwielbiałem jak się uśmiechał. Spędziłem z nim cały dzień, na rozmowie, pod wieczór odwiedzili nas przyjaciele i niestety musiałem z nimi wyjść, ponieważ lekarze tak zarządzili. To był jeden z powodów dla którego nienawidziłem szpitali. Mógłbym tu nawet siedzieć nie wiadomo ile, by tylko nie zostawić Kamijo samego. Ale nie. Nie mogę. Bo takie są przepisy i lekarz musi przypilnować żebym opuścił szpital do odpowiedniej godziny. Wypisali Yuujiego po kilku tygodniach i nareszcie mogłem się nim nacieszyć, a na dodatek opiekować.
****
Przez te dwa miesiące od wypadku uczynnie zajmowałem się Kamijo, chociaż miałem też parę dni tylko dla siebie. Gdy jechałem do sklepu w pewnym momencie rozdzwonił się mój telefon. Odebrałem, zaniepokojony nieco że numer był zastrzeżony.
- Czy wiesz wszystko o swoim ukochanym Kamijo? – Odezwał się głos zanim zdążyłem zapytać o cokolwiek.
- S-słucham? Kto mówi? – Zapytałem zaskoczony pytaniem.
- Spotkajmy się. Mam dla Ciebie coś co zdecydowanie byś chciał wiedzieć o swoim ukochanym. Jak nie, to sam się przekonasz co się stanie…  – Niepewnie przytaknąłem na tę propozycje, a głos po drugiej stronie podał mi miejsce w którym mieliśmy się spotkać za 15 minut. Pojechałem tam. Stałem rozglądając się za osobą która miała mi przekazać jakieś informacje. Po chwili podeszła do mnie jakaś zakapturzona postać i wcisnęła mi w dłoń pendrive i zniknęła w tłumie. Spojrzałem w tamtą stronę zaskoczony. Potem na dłoń w której miałem pendrive. Był na nim napis „Zaufanie”.
Wróciłem do samochodu i ciekawość wzięła górę. Sięgnąłem po laptopa i włączyłem go. Podłączyłem przenośny dysk i włączyłem plik który się tam znajdował. Był to film który przedstawiał jakieś pomieszczenie, właściwie wyglądało ono jak pokój w hotelu… Po chwili na ekranie zobaczyłem Yuujiego i jeszcze jedną osobę o długich, czarnych, kręconych włosach, którą ten całował. Oczy mi się zaszkliły. A ja mu ufałem… Po chwili jeszcze bardziej zabolało mnie to że ową osobą okazał się mój najlepszy przyjaciel – Kaya. Nie. To nie mogło tak być… Tyle że było. A to żywy dowód. Mój telefon zadzwonił. Odebrałem nawet nie patrząc kto dzwoni
- Słucham? – Mruknąłem słabo.
- Gdzie jesteś kochanie? – Usłyszałem głos „ukochanego”. Zabolało. I to bardzo.  Na ekranie działy się jednoznaczne rzeczy. Po moich policzkach poleciało jeszcze więcej łez.
- Spierdalaj – Rozłączyłem się, odłożyłem laptopa na siedzenie i pojechałem do mojego starego apartamentu w centrum miasta. Tam zadzwoniłem do Yukiego. Zaraz po usłyszeniu „Co jest Hizaki?” wybłagałem Yukiego żeby przywiózł mi ciuchy do starego domu, streściłem mu co się stało, jednak gdzieś w połowie rzeczy które mu potem wymieniałem jakie miał mi zabrać, słuchawkę przejął Kamijo.
- Kochanie. Wróć do domu proszę. Porozmawiajmy… Ja nigdy bym nie próbował… - Przerwałem mu. Nie chciałem go widzieć ani tym bardziej słuchać. Kochałem go, zależało mi na nim, a on sypiał z moim najlepszym przyjacielem! Tak nie mogło być!
- Nie! Idź sobie do Kayi! Z nami koniec! – Krzyknąłem i się rozłączyłem ponownie wybuchając płaczem.
Po jakichś trzydziestu minutach do mojego mieszkania dotarł Yuki. Co gorsza. Był z nim Kamijo. Miałem zamknąć im drzwi zaraz przed nosem jednak perkusista był silniejszy i razem z wokalistą się wepchnęli.  Yuki postawił mi torbę pod ścianą i wyszedł mówiąc, że ma coś do załatwienia, a my mamy się pogodzić. Zostaliśmy sami.
- Naprawdę Cię nie zdradziłem… Rozmawiałeś z Kayą? Pokażesz mi ten film? – Zapytał i złapał mnie za dłoń, którą wyrwałem praktycznie od razu. Podałem mu komputer, bez słowa i włączyłem filmik z pendrive’a. Blondyn oglądał w milczeniu film. Ja poszedłem do kuchni zrobić sobie herbaty. Tam jednak rozpłakałem się. Po kilku minutach dołączył do mnie Kamijo i przytulił mnie.
- Nie płacz proszę… Ktoś mnie nienawidzi i zrobił to specjalnie… Kocham Cię… -Mówił jednak ja go odepchnąłem
- Tak?! To niby kto jest na tym filmie?! – Zapytałem patrząc na niego nieufnie. – Nie mam zamiaru być twoją zabawką. Nie chce by ktoś zrobił mi krzywde!
- Nie wiem kto. Na pewno to nie jestem ja. Kaye spotkałem tylko kilka razy … - Westchnął i pogłaskał mnie po włosach. – Nie zrobię Ci krzywdy, ponieważ Cię kocham. I wiesz, cholernie boli mnie to że ufasz jakiejś obcej osobie z ulicy która ci dała jakiś pieprzony filmik, a nie mi z którym mieszkasz i znasz mnie od tak długiego czasu! – Powiedział podniesionym głosem i poszedł do salonu. Zacząłem myśleć na ten temat. Co jeśli on jednak nie kłamie? Tylko ja się mylę? Myślałem na ten temat jakiś czas i w końcu poszedłem do niego i rzuciłem się mu na szyje.
- Kocham Cię, skarbie – I pocałowałem go namiętnie. Yuuji wydawał się zszokowany moją reakcją ale odwzajemnił pocałunek i posadził mnie sobie na kolanach, tuląc mocno.
Pojechaliśmy do domu. Po drodze Kamijo był zamyślony i wyraźnie coś go gryzło.
- Kamijo? Co Cię gnębi? – Zatrzymałem się na światłach, spojrzałem na niego i złapałem za rękę
- Podejrzewam…. Podejrzewam że wiem kto za tym stoi… - Powiedział nie patrząc na mnie.
- Kto? – Zmarszczyłem brwi i pojechałem do domu
- Mój były… W dodatku on ma kontakty z gangiem. - Westchnął ciężko. Przytaknąłem zaskoczony i stanąłem pod domem. Wróciłem do swojej komnaty i od razu się położyłem. Kamijo poszedł ze mną – To wszystko moja wina… Gdybyś mnie nie poznał… Byłbyś bezpieczny. A teraz dzięki mnie może się coś Ci stać…. Musimy to gdzieś zgłosić jak najszybciej. Nie mogę pozwolić żeby coś Ci się stało. Nie Tobie! – Usiadłem gwałtownie i zamknąłem mu usta swoimi by przestał panikować.
- Zamknij się już. – Mruknąłem i powróciłem go leżenia. Po chwili obok mnie położył się Kamijo.
- Wiesz… - Zaczął – Nie musisz się tak ciągle stroić i malować… Jesteś najpiękniejszy  taki naturalny… - Mówił i mnie  gładził po nodze.
- Lubię i chcę to robić. Poza tym nie robię tego dla Ciebie – Uśmiechnąłem się chytrze.
- Nie musisz tego robić w ogóle. W sumie masz rację. Rób jak chcesz. Idę do siebie – Mruknął, wstał i wyszedł z mojego pokoju. Chwile jeszcze poleżałem, a potem postanowiłem pozwiedzać zamek. Zaszyłem się w wierzy i tam się spędziłem kilka godzin. Potem znalazł mnie Yuuji i porwał w ramiona.
- Już Ci przeszło? – Zapytałem i wtuliłem w niego.
- Tak. Przepraszam. Jestem zdenerwowany. – Powiedział cicho. Rozmawialiśmy przez pewien czas aż zobaczyłem na jego rękach małe ranki…. Od zębów. Ująłem jedną z jego rąk i na niego spojrzałem pokazując mu to.
- Co to jest Yuuji? Oszalałeś?- Zmarszczyłem brwi
- Muszę jakoś odreagować i wyładować się na czymś… - Powiedział
- Głupi! Nie możesz sobie robić krzywdy! Ile ty masz lat? – Zapytałem niczym jego matka. Po chwili zauważyłem że ma pusty wzrok i patrzy w jeden punkt  - Kochanie? Co jest…? – Patrzyłem na niego. Ten spojrzał nieprzytomnie na mnie i osunął się po ścianie, a ja uchroniłem go jedynie przed upadkiem. Wystraszyłem się. Był cały gorący. Dowlokłem go do pokoju i położyłem, a potem położyłem na łóżku. Potem zrobiłem mu zimne okłady i wysłałem Masashiego do apteki po leki. Kamijo zdecydowanie był chory. Jakaś grypa czy coś go dopadła. Zajmowałem się nim przez następny tydzień ponieważ potrzebował tego. Poza tym nie mógłbym sobie wybaczy gdyby coś mu się stało, przez moje zaniedbanie.
Kiedy Kamijo był dostatecznie silny i prawie wyleczony poszedłem poszukać mojego ukochanego kota którego zdecydowanie zaniedbałem. Co gorsza najprawdopodobniej zajął się nim Piisuke. Moja biedna Sonia…
- Gdzie jest moja Sonia?! I twój Piisuke?! – Krzyknąłem zdenerwowany na Masashiego
- Piisuke śpi w koszu… - Zaczął - … z Sonią – Dokończył a ja zbladłem i poszedłem tam. Wyglądali naprawdę uroczo.
- Nakarm ich. – Powiedziałem tylko i poszedłem do swojego pokoju zająć się sobą. Potem wieczorem poszedłem do Kamijo, położyłem się przy nim i zasnąłem. Rano spędziliśmy bardzo przyjemne, a potem postanowiliśmy wziąć wspólną kąpiel. Zdecydowanie to było wskazane dla mnie. Mogłem pobyć z ukochanym i się odprężyć. Uwielbiałem takie poranki jak ten.

środa, 24 lutego 2016

"Our clans blood will non stop forever..." cz.1

         Odkąd zdecydowaliśmy się zamieszkać razem w tym pałacu, wszystko zupełnie się zmieniło. Zero odpoczynku od siebie nawzajem. Zero prywatnej przestrzeni. Otwierasz oczy, widzisz tylko demoniczny uśmiech przyjaciela stojącego nad tobą z kubłem zimnej wody. Dla Teru tak też miało się to skończyć tym razem. Wstałem odpowiednio wcześnie, by zdążyć na wielkie, wspólne niedzielne śniadanie – pomysł Hizakiego. Gdybym się spóźnił, zawisłbym na drzewie przyczepiony tą częścią ciała, która szczególnie kiepsko znosi jakiekolwiek obciążenie. Umyłem się, zarzuciłem nieco bardziej eleganckie ciuchy i poszedłem sprawdzić, czy reszta była już na nogach. Tak jak się spodziewałem – jedyną osobą, która wciąż jeszcze spała był Teru. Mówiąc „śpiący Teru” wiele ludzi wyobrazi sobie przesłodkie ujęcie kwintesencji słodyczy owiniętej puszystym kocykiem. I może by tak było, gdyby kocyk zakrywał go w całości. Kiedy po otworzeniu solidnym kopniakiem wielkich drewnianych drzwi wparowałem do środka, zobaczyłem gitarzystę do połowy zwisającego z łóżka, półnagiego, ze zwisającą z kącika ust strużką śliny. 
         - Ohyda. – skomentował Masashi, oparłszy się o framugę drzwi. 
         - Potwierdzam. – mruknął Yuki, wciskając się obok. Spomiędzy nich głowę wystawił Zin.
         - Bez przesady, wszyscy tak wyglądacie jak śpicie. – stwierdził. Podniosłem rękę do góry i pstryknąłem palcami. 
         - Woda. 
         - Się robi, sir. – parsknął Masashi i poszedł do łazienki nalać do niewielkiej miski nieco zimnej wody. Kiedy wrócił, bez zbędnych ceregieli po prostu oblał nią białowłosego. Ten zerwał się wystraszony. Powitałem go pstryczkiem w nos. 
         - Bądź wdzięczny. – oświadczyłem. – Za spóźnienie czekałaby cię o wiele gorsza kara. 


        Niestety wyszło jak wyszło i zanim Teru się wyszykował, była już minuta po czasie. Nie zważając na to, że nie zdążył zapiąć spodni zaciągnęliśmy go na dół  do jadalni. Niestety – Hizaki już tam był. Ubrany w złotą sukienkę do połowy uda dosłownie kipiał ze złości. Niemalże zlewał się z wystrojem jadalni utrzymanej w złoto-szkarłatnej kolorystyce. 
         - Czy wy wiecie, która jest godzina?! 
         - Minutę i… - spojrzałem na zegarek. – Trzydzieści sześć sekund temu była ta, która powinna być. 
         - Zawsze się spóźniacie. Zawsze. – zmierzył każdego z nas wzrokiem. 
         - Już się tak nie denerwuj, księżniczko. – uśmiechnąłem się ciepło i poszedłem w stronę stołu, po drodze kładąc mu rękę na plecach i prowadząc na miejsce. Usiedliśmy i zabraliśmy się wszyscy za jedzenie. Plusem życia w tym miejscu był fakt, że mieliśmy zatrudnionych ludzi od wszystkiego. Kucharz, ogrodnik, sprzątaczka i kilka innych osób. Mieszkali na tyłach ogrodu w niewielkich, ale ładnych domkach. Nie poznałem jeszcze zbyt dobrze tego miejsca ani nie zdążyłem się do niego przyzwyczaić, a pomimo to naprawdę mi się podobało. Zjedliśmy spokojnie. Patrzyłem na Hizakiego, który od jakiegoś czasu stał się jakby nieobecny. Większość czasu spędzał u siebie z kotem niż z nami. Martwiłem się. Odgarnąłem mu do tyłu włosy zasłaniające twarz. 
         - Wszystko dobrze? – zapytałem. Podskoczył i spojrzał na mnie. 
         - Co?
         - Pytam, czy wszystko dobrze. – powtórzyłem z uśmiechem. 
         - Tak. – odparł tonem, którego z powodzeniem mogłaby używać niemiecka kucharka rozmawiając z szatkowanym mięsem. 
         - Za długo cię znam, żeby ci wierzyć. – westchnąłem. Przyglądałem się mu. 
         - Nie twój interes. – bąknął. – Po prostu daj mi spokój. – wywrócił oczami, jakby to była rzecz, którą miałem wiedzieć od początku.
W tym momencie się zdenerwowałem. Nienawidziłem, gdy ktoś zwracał się do mnie w ten sposób, gdy nic nie zrobiłem, a przynajmniej nie miałem o tym pojęcia. A ostatnio Hizakiemu zdarzało się to coraz częściej. Wstałem, podziękowałem i wyszedłem, omal nie potykając się o tego irytującego kota należącego do gitarzysty. Sonia spojrzała na mnie z wyrzutem. Ominąłem ją i poszedłem do ogrodu. Usiadłem na jednej z ławek przy jednym z różanych krzewów. Było ich tu pełno. Ale  jeden był szczególny. Zawsze kwitł bardzo obficie, tak, że nie było widać prawie ani trochę liści. Przez to przypominał mi nieco sukienkę, którą na scenę wkładał mój drogi, wkurzający jak komar bzyczący koło ucha letnią nocą przyjaciel. 
         - Mogę? – z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. 
         - Domyśl się. – mruknąłem, naśladując jego zachowanie. 
         - No już… Przepraszam, nie powinienem na ciebie warczeć o byle co. – wyrecytował, jakbym kazał mu to po sobie powtórzyć. Popatrzyłem na niego przez chwilę, po czym wybuchnąłem śmiechem. 
        - Głupi. I tak cię kocham. – przytuliłem go. Musiało go to zdziwić, miałem wrażenie, że nie wie co ze sobą zrobić.
        - Ty jesteś głupi. – bąknął.
        - Spójrz na tamten krzew. – skinąłem głową w stronę obserwowanego przed kilkoma minutami obiektu, odsuwając się.
        - I co?
        - I wygląda jak ty. 
        - Ty naprawdę jesteś głupi. – zauważył, wytrzeszczając oczy. 
        - Chciałem przez to powiedzieć ci komplement. – westchnąłem. – Ale ty tego nie doceniasz…
        - Ładny krzew, prawda? – uśmiechnął się szeroko. 
        - Prawda. – przytaknąłem. – Przejdziemy się? 
Hizaki już się nie odezwał. Wstałem, a on razem ze mną. 
        - Nie rozumiesz tego porównania, co? 
        - Nie. Nigdy nie patrzyłem na siebie jak na krzew. 
        - Ale zobacz… - zacząłem. Wskazałem na temat naszych dywagacji. – Widzisz? Jest wyjątkowy. To wystarczy. 
Zapadła chwila ciszy. Zauważyłem, że podłoże stało się naprawdę interesującą płaszczyzną do oglądania dla złotowłosego. Dotknąłem delikatnie jego ramienia.
        - Żywy?
        - Ja… Dla mnie ty jesteś wyjątkowy. – mruknął. Nim jego słowa zdążyły do mnie dotrzeć, już biegł do pałacu. Zaczęły wracać do mnie obrazy z naszych sprzeczek, jego ustępliwość… Ta cholerna ustępliwość. Był w stanie zgodzić się na wszystko. A ja byłem jak niewidomy. Pobiegłem za nim, lecz kiedy wpadłem do wnętrza budynku, usłyszałem już tylko stukot obcasów i głośny trzask zamykanych drzwi. Wszedłem na górę już nieco wolniej. Zapukałem do drzwi, opierając rękę na klamce. Zamknięte. 
        - Zapomnij. – usłyszałem. 
        - Hizaki! – uniosłem błagalnie głos, pukając do drzwi. Nic z tego. Nawet się nie odezwał. Osunąłem się po drzwiach na podłogę. Zamierzałem tu czekać do momentu, w którym nie postanowi wyjść. Nie mógł tam przecież siedzieć wiecznie.

         Obudziło mnie delikatne szturchnięcie. Z nudów zacząłem przysypiać. Uniosłem wzrok. W szczelinie między drzwiami, a ścianą zauważyłem dwoje czarnych, patrzących prosto na mnie oczu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, ich właściciel spłoszył się i uciekł w głąb pokoju, puszczając drzwi, co sprawiło, że moje wciąż  jeszcze nie do końca przytomne ciało upadło bezwładnie na podłogę, otwierając je jeszcze szerzej. Podniosłem się i zamknąłem te przeklęte drzwi za sobą. Hizaki siedział na łóżku ze spuszczoną głową. Podszedłem do niego i usiadłem obok. Co ja właściwie chciałem mu powiedzieć?
        - Zapomnij o tym co było przed chwilą… - powiedział cicho. 
        - Nie mogę. Co jeszcze miałbym zignorować? – popatrzyłem na niego zmartwiony i złapałem za rękę. 
        - Mnie. – czułem drżenie jego głosu. Uniosłem jego podbródek, a moim oczom ukazał się rozmazany makijaż i wszechobecne, mokre strumienie łez.  
        - Znowu? Nie ma takiej opcji. – powiedziałem, ścierając mu rozpuszczoną mieszankę tuszu do rzęs, cienia do powiek i eyelinera z twarzy. Nagle, ni stąd ni zowąd wtulił się we mnie. Pokręciłem głową i pogłaskałem go po plecach. – Przepraszam… - szepnąłem. Hizaki odsunął się ode mnie i popatrzył pytająco w oczy. Cmoknąłem go w czoło i opuściłem pokój. Poszedłem do siebie, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadłem do samochodu. Doskonale rozumiałem, co się działo. Czułem jednak, że nie będę w stanie spokojnie tego przemyśleć, będąc wciąż blisko tego wszystkiego i zachowując przy tym szczerość ze samym sobą. To była poważna sprawa. Ważyły się właśnie losy naszej przyjaźni, dalej zapewne i losy zespołu. Niespodziewanie wokół mnie rozległ się przenikliwy jazgot klaksonów. 
         - Jak jedziesz?! – wrzasnął mężczyzna z samochodu obok. Dotarło do mnie, że nieświadomie zmieniałem pas, jadąc w wielorzędowym, ściśniętym sznurze aut. Wyprostowałem koła i podparłem się łokciem o drzwi, zamykając okno. Czemu to wszystko musiało być tak cholernie pogmatwane? 
Po kilku godzinach byłem już na miejscu. To było totalne odludzie. Nic tylko mały, pusty domek na zacisznej wsi. 

         Po kilku dniach zdecydowałem się w końcu sięgnąć po telefon. Miliony nieodebranych od Teru, Yukiego, Masashiego, a nawet Zina, ale ani jednego od Hizakiego. Odczytałem też wiadomości. Większość z nich to były pytania, co do mojej lokalizacji i prośby, żebym odpisał. Zdecydowałem, że powinienem odpisać. Czułem, że cała ta sprawa wygląda już nieco lepiej… Przynajmniej dla mnie. Uporządkowałem sobie wszystko w głowie. Ciężko było mi uwierzyć w to, że nie zauważyłem, iż nawet pod moim „jestem twoim przyjacielem” kryło się coś więcej. Napisałem, że żyję i już jadę do domu. Tak też zrobiłem. Kiedy stanąłem w progu, zostałem wylewnie powitany przez troskliwego srebrzystowłosego. 
        - Normalny ty jesteś? Tak bez słowa? – zapytał. 
        - Musiałem. Przepraszam. – odsunąłem go od siebie i poszedłem do ogrodu, uciąć kilka róż z tego krzewu, przed którym razem z Hizakim siedzieliśmy parę dni temu. Poszedłem do jego pokoju. Drzwi były niedomknięte. Popchnąłem je. Panowała tu niemalże całkowita ciemność, rolety były zasłonięte, a Hizaki spał w rozgrzebanej pościeli. Wokół niego porozstawiane były tace z talerzami i filiżankami, często z ledwo tkniętym jedzeniem. Zdjąłem z łóżka to, czego nie powinno na nim być i odłożyłem róże na szafkę. Ostrożnie położyłem się obok blondyna. Miał na sobie wyciągnięty dres, jego włosy były poplątane, a oczy opuchnięte. Musiał jednak poczuć, jak łóżko ugina się pod moim ciężarem. Zerwał się nagle, po czym opadł bezsilnie na łóżko. Pomogłem mu się podnieść do siadu i podtrzymywałem go. 
         - Wróciłeś… 
         - Tak. – sięgnąłem po róże. – Błagać, żebyś mi wybaczył. – oparłem głowę o jego czoło. – Przemyślałem wszystko. – dodałem cicho. W moim głosie mimowolnie pojawiła się skrucha.
         - Przemyślałeś… Nie było cię tydzień. Co mam o tym myśleć? – zapytał niepewnie.
         - Musiałem sobie uświadomić, że nie umiem być już tylko twoim przyjacielem. – uśmiechnąłem się. – Kocham cię, już rozumiesz? – szepnąłem, zbliżając się do jego twarzy. Uniosłem ją nieco do góry za podbródek i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. 
         - Ja ciebie też, głupku. – przytulił się do mnie, znów zaczynając płakać. Pokręciłem głową. 
         - Już dobrze. – szepnąłem. Kołysałem nim, gładząc go po plecach, póki się nie uspokoił. Pocałowałem go jeszcze raz. – Zjesz coś? Z tego co widzę to trochę słabo ci szło ostatnio. – pogłaskałem go kciukiem po policzku. Przytaknął. Położył się, a ja powędrowałem do kuchni, zabierając przy okazji naczynia. Kiedy wróciłem,  już prawie spał. 
         - Przykro mi, ale musisz się podnieść. – uśmiechnąłem się i odstawiłem tacę na niewielki stolik. Rozchylił powieki szerzej i spojrzał na mnie. Podniosłem go do pozycji, w której łatwiej jeść. Podczas kiedy się pożywiał, wziąłem z toaletki szczotkę do włosów i zabrałem się za doprowadzanie jasnych włosów gitarzysty do porządku, uważając przy tym, by go nie ciągnąć. 
        - Możesz mnie zawsze czesać. – wymruczał, opierając się o moje ramię. 
        - No nie wiem, czy mogę. Będziesz łysy – zaśmiałem się, wciąż bawiąc się blond kosmykami.  
        - Sonia! Gdzie ona jest?! – zapiszczał nagle, aż podskoczyłem. Sam Hizaki zerwał się i wybiegł z pokoju. Usłyszałem krzyk Teru. 
Już tam byli. 
Popędziłem czym prędzej do pokoju młodszego gitarzysty. Piisuke przygniatał go swoim dziesięciokilogramowym cielskiem, a Sonia drapała właśnie gryf gitary. Hizaki w mgnieniu oka złapał kotkę.
         - Masashi, zabierz tego potwora! – krzyknął. Szepcząc do swojej kotki jakieś czułe słówka, poszedł do pokoju. Pupil Masashiego zmył się za nimi. 
         - Teru, nie musisz się bać, to tylko koty. – zaśmiałem się. 
         - To zło, nie koty. – otrzepał się i wstał. – Czemu…? – zapytał, patrząc na mnie. 
         - Sprawy sercowe. 
         - W końcu. – uśmiechnął się lekko. – Idź, jesteś mu to winien. 

Hizaki leżał na łóżku, głaszcząc swoją wredną kotkę. Położyłem się i zacząłem przyglądać się jego dłoniom.
        - A może mnie byś tak pogłaskał? – wodziłem wzrokiem za pomalowanymi paznokciami, ginącymi w kociej sierści. Nagle oderwał jedną rękę od kota i przeniósł ją na móją głowę, przysuwając ją do siebie. Zaczął całować mnie z zachłannością i przeczesywać raz za razem moje włosy. Przy tym nie przestawał skupiać się na kocie. Objąłem go i zamruczałem w jego usta, zagłuszając Sonię. W tym momencie zaczął gładzić mnie po szyi, za co odwdzięczałem się delikatnym masowaniem jego łopatek. Sonia miauknęła niezadowolona, odchodząc w zapomnienie. Nie odsunęliśmy się od siebie, póki nie zabrakło nam powietrza. 
         - Prześpię się. – stwierdził Hizaki, układając się na moim ramieniu. Po jakimś czasie mi także urwał się film. 

Obudziliśmy się wczesnym wieczorem. Słońce chyliło się ku zachodowi. 
          - Kamijo? – zaczął Hizaki. – Może gdzieś pojedziemy?
          - W sumie… Jest jedno takie miejsce, gdzie mógłbym cię zabrać. – stwierdziłem. – Szykuj się pomału. 
Nie musiałem mu dwa razy powtarzać. Poszedł się umyć, umalować, ułożyć fryzurę i założyć swoją ulubioną sukienkę. Co ja się będę wtrącał, jak tak lubi na co dzień to niech nosi. W międzyczasie i ja doprowadziłem się do porządku. Pojechaliśmy do centrum, ale w nieco bardziej klimatyczne miejsce, do którego trzeba było kawałek dojść. Było ciepło, więc zaparkowałem samochód kilka przecznic od tej stylizowanej na barokową kawiarni. Przekładałem właśnie portfel z tylnej kieszeni do marynarki, kiedy poczułem jak ktoś usiłuje wyrwać mi go z ręki. Hizaki nie zdążył jeszcze wysiąść z samochodu. Obok mnie stał mały chłopiec – z pewnością nietutejszy. 
          - Możesz to zostawić? – zapytałem dosyć zdenerwowany tym, jak niektórzy panoszyli się w tym kraju. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Poczułem ogromny ból w boku, co spowodowało, że zgiąłem się i upadłem na ziemię. Chłopiec biegł dalej. W jego rączce oświetlony światłem zapalających się latarni błysnął niewielki kawałek metalu. Spojrzałem na swoją dłoń. Była cała we krwi. Widziałem Hizakiego, który klęczał nade mną i próbował mi pomóc, ale to nie było ważne. Tonąłem w rzeczywistości. Chciałem otworzyć oczy, ale były jak przywiązane do ciężarka – z każdą sekundą opadały coraz niżej. Wszystko spowiła ciemność.